środa, 8 lutego 2012

Kremy własnej roboty?


Ostatnio strasznie chodzi za mną kręcenie naturalnych produktów - kremów, balsamów do ust, maseł do ciała... W sumie jest to związane bardzo z moim wielkim marzeniem, ale na razie o nim sza ;) Niestety (i o dziwo!) mam wrażenie, że w Anglii trudniej kupić składniki niż w Polsce - nie znalazłam jeszcze satysfakcjonujących odpowiedników ZSK, Mazideł czy Biochemii Urody. Co prawda dużo jest przeróżnych dostawców maseł, olejków i naturalnego oleju każdego rodzaju, ale za to zakup bardziej "chemicznych", aktywnych substancji graniczy z cudem (na przykład kwasu migdałowego!!!). Owszem, można sprowadzać niektóre produkty z Polski, ale wówczas znacząco podnosi to koszty takiego hobby.

Kręciłyście kiedyś kremy lub masła własnoręcznie? Jakich przepisów używacie? Co najciekawszego Wam się "udało"?

niedziela, 29 stycznia 2012

Przegląd moich czerwonych szminek

Lubię czerwień na ustach, chociaż na początku czułam się w niej bardzo dziwnie. Glamour dawnych gwiazd jednak był tak kuszący, że próbowałam, szukałam, testowałam tak długo, aż znalazłam kilku "niemal odpowiednich" kandydatów do tytułu nieziemskiej czerwieni. Co do trwałości - czerwona pomadka najłatwiej schodzi, chyba dlatego, że bardzo łatwo widać jakiekolwiek zmiany w jej nasyceniu. Do tej pory wiązało się to dla mnie z ciągłymi poprawkami, ostatnio jednak spróbowałam konturówki długotrwałej w kolorze Redd z MACa i całkowicie oszalałam - czerwona szminka z Celii utrzymała się na moich ustach niemal 10 godzin bez jakiejkolwiek poprawki, a resztki musiałam zmyć mleczkiem, ponieważ zmieniałam miakijaż. Wow. Ta konturówka jest teraz moją absolutnie ulubioną, uważam, że nie ma jej równych i na pewno będzie moim KWC w katalogu na wizaz.pl. 

Do rzeczy: oto moje ulubione czerwone szminki - każda jest troszkę inna, chociaż mimo wszystko utrzymane są w stosunkowo zbliżonej tonacji. 
Od lewej: Rimmel Lasting Finish by Kate Lipstick w kolorze 12. Kremowa i nieprzejrzysta, ale nie matowa szminka ukryta jest w pięknym czarnym opakowaniu. Szminka ma średnią trwałość, ale bardzo ładny kolor. Jest nieco bardziej pomarańczowa niż moje typowe czerwone szminki (kupiła ją dla mnie koleżanka, ja sama bym chyba nawet jej nie wypróbowała!), ale nie ma brązowo-złotej komponenty, więc całkiem mi pasuje. Jest radosna i dobrze się nakłada, nie wysusza ust. Moim zdaniem pachnie pudrowo-chemicznie. Nie dostrzegłam w niej tej fenomenalnej trwałości, nie jest ona tragiczna, ale sama szminka nie wytrzymuje długo na ustach. To najbardziej kremowa, kryjąca, klasyczna pomadka z tutaj opisanych.

Potem konturówka 004 Indian Pink Lasting Finish 1000 kisses Rimmel. Głęboki, malinowy róż. Nie jest zbyt trwała (czyżbym nie lubiła się z Rimmelem?), ale za to nie wysusza ust, dzięki czemu spokojnie można nią wypełniać kontur. Tania i nieszkodliwa, ale nie jest to na pewno produkt mojego życia. Zupełnie nie równa się z konturówkami z MACa i moim zdaniem szkoda na nią pieniędzy.

Celia 508 Pomadka-Błyszczyk. Duże drobinki, brokatowe, troszkę tandetne, ale do wytrzymania, trwałość na konturówce z MACa genialna, bez taka sobie (ale na mnie porównywalna z szminkami lustre z MACa). Piękny piękny piękny zapach, niesamowita kremowa konsystencja i błysk jak po najlepszym błyszczyku. Uwielbiam te pomadki, mam dwie, ale przy najbliższej wyprawie do Polski zakupię tyle ile będzie w kolorach akceptowalnych :) To moja najukochańsza szminka, którą noszę w torebce cały czas przy sobie. Ten winogronowy zapach mmmm. Ta szminka to moja faworytka, może nie nadaje klasycznego sznytu dawnej gwiazdy Hollywoodu, ale jest naprawdę super.

Avon - nie wiem co... bo nie ma numerka ani kodu koloru. Jest to błyszczyk w sztyfcie, półprzeźroczysty, pachnący chemicznie, ale nadający piękny truskawkowy połysk. Uważam, że to świetny produkt: nawilżający, błyszczący, ale na tyle niekryjący, że nadaje się zdecydowanie na codzień. Nie wiem co jest już chyba przeterminowane i powinnam wyrzucić... Wielka szkoda, bo to naprawdę przyjemny produkt. 

Victoria's Secret Beauty Rush Juiced Berry - to błyszczyk w tubce, coś jak Juicy Tubes Lancome. Nie lubię takiej formy błyszczyków i ten jest bardzo typowy: słodki ulepek, klejący, nadający winylowy połysk. W błyszczyku są delikatne, nienachalne drobinki. Trwałość jak na błyszczyk ok. Pachnie bardzo, bardzo mocno, dosyć ładnie, ale mnie ta słodycz ust bardzo przytłacza. Kleją się do niego włosy opadające na twarz - a ja tego nie znoszę. Trzeba mieć lusterko, bo ten produkt jest jednak mocno pigmentowany i można nim sobie pobrudzić twarz. Dla miłośniczek tubek - super. Przyjemny prezent dla nastolatki. Ja jednak wolę klasyczne szminki i błyszczyko-szminki w nietubkowej formie. 

Konturówka MAC Redd postanowiła się ukryć i nie sfotografowałam jej w świetle dziennym, ale na pewno jeszcze pojawi się na tym blogu!

sobota, 28 stycznia 2012

Lancôme Visionnaire [LR 2412 4%] - cudotwórca czy sztukmistrz?


Nowe serum od Lancome, Visionnaire, zostało z wielką pompą wypuszczone na rynek w zeszłym roku. Kampania reklamowa była oczywiście kusząca, elegancka i bardzo zachęcająca do zakupu drogich i luksusowych kosmetyków. Lancome hojnie obdarzał (nazwa firmy pochodzi od zamku w Lancosme, więc postanowiłam zastosować formę gramatyczną obdarzał - nie mam pojęcia jak powinno być poprawnie) próbkami kuracji. Jednocześnie kampania z łatwością atakowała "biochemiczki" i "świadomych" urodomaniaków: magiczny składnik LR 2412 miał być następcą retinoidów, składnikiem aktywnym, o działaniu potwierdzonym klinicznie.

Czym jest składnik aktywny, LR 2412? Hmmm, to słodka tajemnica Lancome. Wieść gminna niesie, że magicznym składnikiem jest adenozyna - nukleotyd purynowy, dosyć aktywny składnik, na dodatek bardzo modny ostatnio: znaleźć go można w odżywkach stymulujących wzrost rzęs i w coraz większej ilości kremów. Adenozyna ma udokumentowane właściwości przeciwzapalne, a jeśli chodzi o serce i mozg - ma działanie zbliżone do kofeiny; niektórzy twierdzą, że poprzez rozszerzenie naczyń krwionośnych adenozyna powoduje "dotlenienie" tkanek, ale pozostaje pytanie, czy to dobrze, czy źle. Pierwszy poważny produkt zawierający adenozynę Shiseido wypuściło w 2005 roku - był to produkt o nazwie Adenogen, który w klinicznie udowodniony sposób ograniczał wypadanie włosów. Podobno to właśnie interferencja adenozyny i szlaków komórkowych z udziałem cytokin prozapalnych miała być mechanizmem działaia Adenogenu.  Czy adenozyna rzeczywiście działa magicznie na skórę, powodując obiecywane przez producenta genialne skutki? Trudno powiedzieć, na pewno jest to bardzo fascynujący składnik, na który warto mieć oko. 
Drugim ciekawym składnikiem jest "sodium tetrahydrojasmonate" - sodowa sól kwasu tetrahydrojasmonowego. JA (czyli właśnie kwas jasmonowy) to jeden z hormonów roślinnych. Niestety, źródła medyczne na temat JA są bardzo milczące - są pewne publikacje pokazujące, że aktywne pochodne JA działają przeciwnowotworowo, ale niestety ma to bardzo niewiele wspólnego z biochemią kosmetyczną. Na razie świat kosmetyczny nie rzucił się na jasmonoidy i chyba tak pozostanie.
Serum ma mnóstwo silikonów, wysuszającego alkoholu (Alcohol Denat), a na dodatek stosunkowo mocny, męczący jak dl mnie zapach. Mika zapewnia mu "błysk" i rozświetlenie cery, co jest przyjemne i całkiem ładne. Serum w jakiś sposób rzeczywiście zmiejsza pory, ale moją skórę raczej wysusza, co nie jest zbut przyjemne. 
INCI dla Serum-wizjonera: Aqua, Cyclohexasiloxane, Glycerin, Alcohol Denat, C12-15 alkyl benzoate, Dipropylene glycol, Pentaerythrityl tetraethylhexanoate, Polysilicone-11, Dimethicone, Bis-PEG/PPG-16/16 PEG/PPG-16/16 Dimethicone Polymethyl Methacrylate, CI 77891, Mica, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Adenosine, Dimethiconol, Caprylic/Capric Triglyceride, Disodium EDTA, Citronellol, Inulin Lauryl Carbamate, Parfum, sodium tetrahydrojasmonate, ammonium polyacrldimethtyltauramide/ammonium polyacryloydimethyl taurate, hydoxyethylellulose, argilla/magnesium aluminium silicate, tetrahydrojasmonic acid, Citronellol, Inulin Lauryl Carbamate, Parfum/Fragrance.


Jestem daleka od twierdzenia, że to kiepski kosmetyk, ale za tę cenę jakoś mnie nie przekonuje. Moja mama ubóstwia Genifique i ja jej tego BARDZO zazdroszczę, bo ja na wszystko kręcę nosem. 


Próbowałyście? Macie ochorę?


(a zdjęcie jest ze strony Lancome)

środa, 25 stycznia 2012

Zagadkowa szminka

Ladna, prawda? Jedna z moich absolutnie ulubionych, niesamowitych, przepieknych szminek. W pomyslowym opakowaniu, o niesamowitej konsystencji, nienachalnym blysku i pieknym, naturalnym odcienku. Ktos sie pokusi o zgadniecie co to za szminka?

***

I odpowiedź: to Rouge Coco Allure w kolorze Incognito. Te pomadki mają genialną jakość: są kremowe, ale długotrwałe, nie wysuszają ust, są mocno pigmentowane, po prostu bajka. Mają drobinki, ale drobniutkie i nienachalne. Incognito to piękny kolor: naturalny róż z odrobiną brązu, ale raczej chłodny kolor. Pomadka jednocześnie daje błysk i taki jakby "zamszowy" aksamitny efekt. Ta szminka nie daje "błyszczykowego" połysku, jest zdecydowanie bardziej klasyczna. Nie rozmazuje się, mało odbija na szklance itp. Dodatkowo świetne opakowanie - piękne i wyjątkowo wygodne. Gdyby tylko te szminki nie były tak wkurzająco drogie...

wtorek, 24 stycznia 2012

Usta Barbie, czyli MAC Lovelorn (lustre)


Mam potworne skłonności do nieprzemyślanego kupowania kosmetyków, więc często bywam niezadowolona. Tym razem jednak do sklepu MAC wybrałam się z konkretnym planem: chcę zakupić polecaną na stronie Truth is Beauty (stronie na temat analizy kolorystycznej) szminkę pasującą do typu urody Light Summer (jasne lato). Na początku byłam bardzo zaskoczona kolorem, bo znałam ją tylko z nazwy i nie szukałam swatchy - ta szminka była ostra, mocna, w kolorze Barbie i byłam troszkę... przerażona. Przetestowałam ją jednak na ustach i całkiem zakochałam się w tym kolorze, mimo że lubię szminki bądź zachowawcze (beże), bądź ostre - czerwone :).

Najpierw jakość: szminka jest lekko błyszcząca, ale nie ma w sobie żadnych drobinek. Nie zachowuje się jak błyszczyk, ale jak klasyczna pomadka: jest mocno pigmentowana. Nigdy nie miałam innej szminki w formule "lustre", ale ta jest naprawdę doskonała.
Trwalosc z zegarkiem w ręku: wytrzymala na ustach 1h 39 min zanim praktycznie "zniknela", ale ja mam tendencje do "zjadania" szminek. Nie wysusza ust, nie "czuję" jej na nich, jest bardzo przyjemna.


To bardzo ciekawy odcień: z jednej strony neutralny, spokojny i spokojnie nadający się do codziennego makijażu, a z drugiej zdecydowanie nie jest to nudna i niewidoczna szminka, mam wrażenie, że Lovelorn potrafi uczynić wyjątkowym bardzo naturalny, świeży makijaż. Wystarczy dodać dobrze wytuszowane rzęsy.

Wady? Po pierwsze jak to zwykle bywa w przypadku MACa - cena. Po drugie - mogłaby utrzymywać się trochę dłużej na ustach. Z drugiej strony jej aplikacja jest tak przyjemna, że może to i dobrze ;)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Muji, czyli pochwała prostoty

Prostota jest szczytem wyrafinowania, jak powiedział da Vinci. Einstein natomiast twierdził, że życie proste i skromne dobrze służy każdemu, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Od jakiegoś czasu na snobce.pl pojawiają się produkty firmy Muji - japońskiego sprzedawcy szerokiej gamy produktów "codziennego użytku", które cechuje prostota minimalistycznego designu, nacisk na recycling i brak produkcji śmieciowych "resztek", w tym zbędnych opakowań (przynajmniej wg. wikipedii). 


Moje kosmetyki kolorowe mieszkają w szufladkach Muji z przeźroczystego tworzywa, które ułożone są jedna na drugiej. Dzięki temu można z łatwością zobaczyć nawet bez otwierania gdzie jest jaki kosmetyk. Szufladki zajmują stosunkowo małomiejsca i moim zdaniem sprawdzają się lepiej niż wszelkie inne pudełka. Muji nie jest drogą firmą, przynajmniej w Wielkiej Brytanii. Wiele blogów i kanałów na youtube jakiś czas temu ogarnęła istna gorączka Muji (polecam przeszukanie youtube pod kątem "Muji makeup storage") i trochę się nią zaraziłam :). 


Wiem, że łatwo do głupotek z Muji zrazić się na przykład pod wpływem snobki ;), ale warto zapoznać się z ich ofertą, bo produkty są naprawdę dobrej jakości!


A oto mój najnowszy nabytek: organizer na biurko utrzymany w typowym stylu tego japońskiego producenta.



niedziela, 22 stycznia 2012

Wyniki rozdania

Tangle teezer powędruje do................
Olathe
Gratuluję i bardzo dziękuję za wszystkie komentarze,
jest mi niezmiernie miło, że znalazłyście dla mnie czas i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej :)


Pozdrawiam serdecznie!
Użyłam narzędzia ze strony http://www.barryfunenglish.com do wyboru losowego autora.

piątek, 20 stycznia 2012

Ultraszybkie rozdanie na początek :)

Postanowiłam, że na "dobry początek" zrobię małe rozdanie, ponieważ jest to pierwsze rozdanie na moim blogu, to będzie tylko jedna nagroda, ale za to jaka... mityczna szczotka do włosów Tangle Teezer, w kolorze Disco Purple (zdjęcie pochodzi ze strony tangleteezer.com).


Sama jestem szczęśliwą posiadaczką tej niesamowitej szczotki: ona dosłownie płynie przez włosy, nawet najbardziej suche i skołtunione. Ta szczotka wygląda jak zgrzebło :) albo coś do czesania raczej psów niż włosów, ale już wiem, że nigdy nie będę zainteresowana niczym innym. Nie rozumiem do końca dlaczego ona tak wspaniale działa, ale nie wyrywa włosów, łagodnie rozplątuje supełki. Używałam jej zarówno na sucho, jak i na mokro - dzięki temu, że jest z plastiku, można z łatwością ją myć. Nie zauważyłam po ponad roku używania jakichkolwiek zmian w jej jakości. Jest lekka, więc można ją wziąć zarówno do torebki, jak i w podróż (nie będzie piszczeć na lotnisku ;)). Tangle teezer świetnie nadaje się też do czesania z odżywką (rozprowadzania produktu na mokrych włosach). Ze względu na fascynację metodą Curly Girl nie czeszę włosów prawie wcale, ale jeśli czasem muszę poradzić sobie z konkretnym węzłem, to wówczas tylko tangle teezer może mnie uratować :)

Tak czy inaczej, koniec gadania, 
czas na reguły tego rozdania:

1. Musisz być moim publicznym obserwatorem, aby wziąć udział w rozdaniu.
2. Aby wziąć udział w rozdaniu, dodaj pod tą notką komentarz z odpowiedzią na pytanie "Jaki tusz do rzęs polecam i dlaczego?" (Jeden "los" na osobę).
3. Za dodanie linka lub linków do notek z autorskimi zdjęciami rzęs pomalowanych poleconym tuszem otrzymuje się dodatkowy los (jeden bez względu na ilość linków!).
4. Osoba, której komentarz wybiorę jako najciekawszy dostanie pięć dodatkowych losów, a ja zakupię nowy tusz :)
5. Na zgłoszenia czekam do 22.01.2012 do 23:59:00 ;) czasu brytyjskiego.
6. Rozdanie jest międzynarodowe.

Zapraszam do rozdania i powodzenia!

czwartek, 19 stycznia 2012

Kilka słów o BB kremie Garniera

Od razu muszę zaznaczyć - nie będzie to pełnowymiarowa recenzja, bo do mojej dyspozycji była tylko próbka (którą zamówiłam za darmo ze strony Boots'a - perfumerii popularnej w Anglii), a ponadto nigdy nie miałam do czynienia z "prawdziwym" BB kremem z rynku azjatyckiego.

BB kremy to cudowne produkty, łączące w sobie właściwości pielęgnacyjne i upiększające. Bardzo często mają dużą ilość naturalnych ekstraktów, więc powinny odżywiać skórę (jak krem), a nie tylko ją matować i kryć (jak podkład). BB krem Garnier wszedł na rynek brytyjski z wielką pompą - jego reklama pojawiała się dosłownie co chwilę w TV.




Bardzo chciałam spróbować Garnier Miracle Skin Perfector, chociaż coś w głowie dzwoniło mi "były już kremy tonujące i nigdy ich nie polubiłam". I szczerze mówiąc, ten Garnier niewiele różni się od tych kremów. Po pierwsze jest przerażająco ciemny w opakowaniu (jestem bladziochem). Co prawda dobrze się rozprowadza i kolor "stapia się" z cerą, ale mimo wszystko troszkę przyciemnia. Po drugie, silikon jest w nim dobrze wyczuwalny - taka "smarowna" konsystencja. Zapach jest nieco sztuczny, słodki, ale w sumie świeży i przyjemny, chociaż niezbyt luksusowy. Nie zauważyłam jakiegokolwiek krycia (a aktualnie używam i uwielbiam Bourjois Healthy Mix). BB krem Garnier nie pozostawia smug, ale głównie dlatego, że go wcale nie widać ;). Na pewno bez problemu można poprawiać go w ciągu dnia, nawet palcami. Oznacza to jednak, że ten bb krem nie maskuje cieni pod oczami, zaczerwienień, nie mówiąc już o wypryskach. 

Muszę przyznać się ze wstydem, że na bakier jestem ze stosowaniem SPF. Nie znoszę porannej filtrowej męczarni i kiedyś pewnie za to zapłacę. Garnier ma SPF 15. Konsystencja jest raczej musowa, silikonowa, niż oleista czy tłusta. Krem zdecydowanie nie podkreślił suchych skórek, chociaż bardzo wysoko w składzie ma alkohol (może pewnie wysuszać lub podrażniać!). 

Zdecydowanie nie kupię tego produktu także ze względu na skład: wspomniany denat, tona silikonów i właściwie nic ciekawego. Ten produkt nie zniechęcił mnie do spróbowania w przyszłości innych kremów BB, ale zdecydowanie nie dołączy do mojej kolekcji kosmetyków. Cieszę się, że wpadła mi w ręce jego próbka i już jutro rano zamieszczę kilka zdjęć pozwalających na zapoznanie się z odcieniem light (który jest stosunkowo ciemny i dosyć pomarańczowy). 



A oto i spóźnione swatche zrobione w świetle dziennym, na drugim zdjęciu dla porównania dodałam 51 i 52 Healthy Mix Bourjois.

niedziela, 8 stycznia 2012

Kosmetyczne zakupy tego weekendu

Jednym z moich noworocznych postanowień jest ograniczenie do niezbędnego minimum zakupów ciuchowych i kosmetycznych. Mam ogromną ilość produktów i naprawdę nie potrzebuję nic nowego w tym momencie... ale nie byłabym sobą, gdybym nie nagięła tego zakazu chociaż odrobinkę.

Wśród moich najnowszych nabytków jest lakier nawierzchniowy typu crackle (pękający) w kolorze srebrnym (metalicznym) z firmy 17 zakupiony w Bootsie. Jestem w tym lakierze naprawdę zakochana - ma świetną, niegumiastą konsystencję, szybko schnie i pięknie utrzymuje się na paznokciach. Pęka co prawda w dosyć duże płaty, ale za to obwiniałabym jak na razie raczej mój brak umiejętności. Nakładam go na ciemny lakier, co daje naprawdę fajny efekt. Niestety na razie nie mogę pokazać paznokci, bo są krótkie i dosyć obrzydliwe :)

Drugi zakup to czepek do odżywki - taki foliowy, srebrny, który rzekomo ma zatrzymywać ciepło i podnosić efektywność nałożonej maski, ja oczekuję od niego większej trwałości niż tych najtanszych czepków z przezroczystej folii, a jeśli dodatkowo będzie zatrzymywał ciepło, to tym lepiej dla mnie.


sobota, 7 stycznia 2012

Planowane posty

Mam kilka planów na wpisy, które ukażą się stosunkowo niedługo (przez najbliższe kilka tygodni):

1. Porównanie podkładów Lancome, Bourjois i podkładów mineralnych (trzech podkładów z Lancome, HealthyMix Bourjois, który jest moim aktualnym ulubieńcem, a do tego podkłady z LiliLolo, EDM oraz BareMinerals)

2. Eksperyment z Nail Envy - chcę przez cztery tygodnie sprawdzić, czy warto "zainwestować" w odżywkę Nail Envy OPI (Dry and Brittle Nails to wersja, którą posiadam) - porównam ją z zupełnie tanią odżywką :)

3. Dokładny reportaż z peelingu kwasowego

4. Recenzję książki Curly Girl - The Handbook autorstwa Lorraine Massey

Recenzja zapachu: Versace Bright Crystal


W tym roku dostałam Versace Bright Crystal (w tercecie z balsamem do ciała z tej samej linii oraz torebką na łańcuszku dodawaną do zestawu... o dziwo słodką, uroczą i przydatną) - na ogół sięgam po znacznie cięższe zapachy, pociągają mnie przyprawy i kadzidła, ale tym razem szukałam czegoś lekkiego i niezobowiązującego, nadającego się na dzień i po prostu nie "męczącego".



Jakiś czas temu zainteresowałam się Czarnym Kryształem Versace na podstawie opisu nut znalezionego na Fragrantice (moim ulubionym miejscu w sieci, jeśli chodzi o perfumy). Nie zakochałam się w tamtym zapachu, ale będąc przy półce Versace zdecydowałam się powąchać również inne perfumy i Bright Crystal ujął mnie swoją bezpretensjonalnością i urokiem.

Nuty głowy (wg. internetu):
Nasiona granatu (nie mam zielonego pojęcia jak pachną :)) i zapach ouzo (greckiej anyżówki)
Nuty serca:
Piwonia, magnolia i lotos
Nuty bazowe:
Ambra, piżmo i mahoń

Flakon jest bardzo ładny: bezpretensjonalny (nie wiem czemu się dzisiaj przyczepiłam tego słowa), kobiecy, cukierkowo-błyskotkowy, ale nie tandetny. Bardzo podoba mi się również "meduza" Versace na górze flakonu. Ten flakon jest zdecydowanie ozdobą mojej toaletki - chociaż nie do końca jest w moim guście. Lubię generalnie flakony z "wielkim" korkiem - ten "kryształ" pięknie odbija światło,

Na początku ten zapach jest delikatny, cytrusowo-kwiatowy, ale po chwili ociepla się znacznie, ukazując lekko drzewne nuty i ciepłe, otulające piżmo. Ja uwielbiam piżmo i drewno w perfumach, ale wiem, że niektórych może denerwować. To właśnie ta ciepła baza sprawia, że Bright Crystal nie "znika" w gąszczu banalnych świeżaków. Ten zapach nie jest również przesłodzony.

Nie jest to moim zdaniem mocny zapach i niestety z jego trwałością nie jest idealnie (gdzieś tam jest, ale bardzo traci na mocy z czasem). Ale wystarczy napełnić nim travalo i ten problem jest z głowy.

Nie są to perfumy mojego życia i za 20 lat nie będę o nich pamiętać, ale w sumie to chyba o to właśnie chodzi: to ładne perfumy, które mogę nosić na codzień, a moje ogoniate monstra mam na "specjalne okazje". Zdecydowanie polecam zapoznanie się z Bright Crystal i przetestowanie, zwłaszcza wielbicielkom trudniejszych zapachów, które poszukują czegoś w miarę neutralnego do noszenia w ciągu dnia. Każdego dnia. Bez zmęczenia.

środa, 4 stycznia 2012

Peeling kwasem migdałowym - dlaczego się zdecydowałam?

Kwas migdałowy to kwas alfa-hydroksylowy (AHA). Podobnie jak kwas glikolowy, mlekowy czy jabłkowy, kwas migdałowy jest używany w kosmetologii do peelingu, który może mieć działanie "odmładzające" bądź "oczyszczające". Moja skóra od jakiegoś czasu dawała mi się we znaki, więc postanowiłam skorzystać z zimowej aury (mniej światła słonecznego) i spróbować peelingu kwasem migdałowym. Cerę należy do takiego peelingu przygotować przy użyciu środków o niższej zawartości kwasu (bardzo polecam ten wątek na wizażu!).

Dzięki temu, że AHA mają małą masę cząsteczkową (a więc są po prostu małe) z łatwością przenikają przez naskórek i oddziałują na komórki skóry. Najłatwiej przenikającym kwasem, ze względu na to, że jest on najmniejszy, jest kwas glikolowy.
Kwas po pierwsze odnawia warstwę rogową naskórka.
Po drugie kwas oddziałuje też na skórę właściwą, stymulując produkcję kolagenu i mukopolisacharydów (stąd efekt odmładzający).

Kwas migdałowy ma też właściwości antybakteryjne (a właściwie bakteriostatyczne).

Ja na razie "przygotowuję" skórę, przy użyciu tego serum z biochemii urody. Za pierwszym razem użyłam wacika do nałożenia serum na twarz - serum nie piekło, ale skóra nieco się zaczerwieniła. Obawiałam się koszmarnego linienia (moja skóra ma tendencje do łuszczenia się), ale nic takiego jak na razie się nie zdarzyło. Trzeciego dnia, zwłaszcza na policzkach, troszkę suchych skórek było widać, ale nawilżenie "rozwiązało" problem widocznych skórek. na pewno z takim serum nie trzeba zaszywać się w ukryciu. Na razie za krótko używam serum, żeby cokolwiek konkretnego powiedzieć o jego długofalowym działaniu, ale zdecydowanie coś się dzieje z moją cerą.

Jestem bardzo ciekawa efektów peelingu (zaplanowałam go za jakieś 4-5 tygodni), może w końcu uda mi się zwalczyć pozostałości "dziwnych" zaskórników.

Aktualna pielęgnacja:
Krem: Lancome Hydra Zen NeuroCalm (niby ma dobre oceny na wizażu, ale ja jakoś nie jestem do niego przekonana i raczej żałuję zakupu)
Szyja: Ziaja Aretina nocna regeneracja (dobrze nawilża moją szyję, nie zauważyłam po nim żadnych problemów, jest mocno tłuściutki, ale moja szyja to bardzo lubi); Aretina na twarzy zachowywała się "podejrzanie", więc na razie jej nie stosuję;
Pod oczy: Eucerin AquaPorin Active (bardzo lekki i szczerze mówiąc jakiś taki "nijaki", ale raczej nawilżający, zdecydowanie delikatny)
Ciało: Gosh, Keep Young and Beautiful, Refreshing Body Lotion (Odświeżający balsam do ciała) (pięknie pachnie, nie jest jakiś niesamowity, ale zapach na piątkę. Nawilża ciało tak, jak powinien, wchłania się stosunkowo szybko i jest po prostu przyjemny).
Stopy: Miętowy krem z TBS. Koszmarek, bardzo mi zależy na skończeniu go jak najszybciej.